Dlaczego
retoryka?
Tytułowe pytanie traktuję jako swoistą prowokację
intelektualną. Należy ono bowiem do gatunku kwestii tylko pozornie
wymagających uzasadnienia, a w istocie uzasadnionych aż nazbyt
dobrze. Z drugiej strony - pytania o potrzebę np. pedagogiki albo
glottodydaktyki znamionują postawę tych, którzy, sami nie do końca
przekonani, usiłują przekonać innych np. o tym, że pedagogika
spełnia rygory naukowości, a glottodydaktyka jest czymś innym niż
lingwistyka. I jeszcze jeden wymiar prowokacji. Tym razem
mam na myśli tych czytelników, których powinnam raczej przekonywać,
nie ujawniając jakichkolwiek wątpliwości - choćby wyrażonych w
pytaniu postawionym w tytule. Postanowiłam jednak mówić o zarzutach
i wątpliwości wobec retoryki zgłaszanych z różnych stron i nie odpierać
ich.
A zatem zarzut pierwszy. Retoryka jest sztuką. Jest
to translatorski odpowiednik łacińskiego ars lub greckiego techne. W
programach uniwersyteckich i akademickich zwykło się natomiast
umieszczać dyscypliny naukowe zgodne co do zasad ich uprawiania z
pozytywistycznym modelem nauki opracowanym w XIX wieku i
obowiązującym jeszcze do niedawna, tzn. do wybuchu postmodernizmu i
dekonstrukcjonizmu. Te dwa nurty intelektualne zachwiały co prawda
modelem
pozytywistycznym, a dla retoryki stanowią one nową perspektywę, do
czego jeszcze powrócę w dalszych partiach tego tekstu.
Retoryka jako sztuka (a nie nauka) nie ma jednego z
podstawowych walorów wymaganych od klasycznych (pozytywistycznych)
dyscyplin naukowych, nie dostarcza
bowiem żadnych wartości poznawczych, nie opisuje świata, nie
wyjaśnia mechanizmów jego funkcjonowania i jego dynamiki. Nie jest
także sztuką w sensie dostarczania, produkowania wartości
artystycznych, jak czynią to tzw. sztuki piękne. W retoryce szanuje się wartości
estetyczne i artystyczne (zgodnie z zasadą delectare), nie są to
jednak wartości pierwszorzędne ani w samej retoryce wytwarzane. Jako
sztuka jest retoryka - zgodnie z grecką etymologią przywołaną wyżej
- technologią, która przystoi temu, kto godzi się na rolę homo faber i nie
aspiruje do roli homo artifex. Może więc stosownie byłoby użyć
całkowicie rodzimego etymologicznie rzemiosła i tak tłumaczyć ars
lub techne.
Przyziemność retorycznego rzemiosła można odnieść do
podobnego sposobu rozumienia także tego, co w różnych tytułach
rozpraw i traktatów nazywane było "sztuką rymotwórczą". Ten ostatni
termin upodobali sobie zwłaszcza zwolennicy klasycyzmu,
neoklasycyzmu, pseudoklasycyzmu i oświeceniowej oraz
pozytywistycznej praktyczności. W tych kontekstach estetycznych
sztuka rymotwórcza była - podobnie jak retoryka - wyuczalna. Poeta
nie brzmiał dostojnie, patetycznie i ezoterycznie. Był zawodem, jak
inne. Jeszcze Stefan Żeromski, balansujący między pozytywizmem a
neoromantyzmem, zakładał Związek Z a w o d o w y Literatów Polskich. Nie
założono niestety nigdy Związku Zawodowego Krasomówców i Oratorów.
Jest retoryka co prawda wyuczalna, ale wymaga
żmudnej i niewdzięcznej pracy. Świadczy o tym przykład - może
prawdziwy, a może ku nauce zmyślony - jednego z największych znanych
oratorów, Demostenesa, o którym powiadają, że kamykami kaleczył
sobie jamę ustną, aby ukształtować właściwą, gładką pronuncjację. A
przecież zanim się dojdzie do pronuncjacji, trzeba przejść przez
poprzedzające ją stadia przygotowawcze. Trzeba więc
wynaleźć odpowiedni temat wystąpienia oratorskiego, opierając się na
inwencji lub inwencję wspomagając pismami filozoficznymi, moralnymi,
żywotami świętych, kazusami sądowymi, precedensowymi wyrokami itp.,
itd. Więc
żmudna lektura i przygotowanie meritum.
A potem trzeba uporządkować materiał merytoryczny
wedle zasad kompozycji wystąpienia oratorskiego, czyli w
odpowiednich miejscach umieścić opowieść narracyjną, zbudować
następstwo argumentów i polemiki z argumentami innych, umiejętnie
powiązać wstęp z zakończeniem. Dopiero teraz da się tak obmyślaną i
przygotowaną całość ubrać w słowa na poziomie elocutio. Ubrać w
słowa to znaczy dobrać figury retoryczne spośród wielu ich typów,
które wypada znać. Znowu więc żmudna nauka
dużych partii podręczników wymowy retorycznej. Ubrać w słowa to
także kunsztownie skonstruować i pozamykać okresy retoryczne. A to
też wymaga nauki tego, co dziś nazywa się składniową i semantyczną
spójnością tekstu.
Zanim wystąpienie oratorskie zostanie wypowiedziane,
trzeba jeszcze opanować je pamięciowo tak, aby bez "protezy" (w
postaci np. tekstu napisanego) zostało wygłoszone (a może
wyrecytowane). Od retora wymaga się więc wyćwiczonej pamięci, niczym
od aktora teatralnego. Wystąpienie krasomówcze to rodzaj monologu przez
siebie samego napisanego i zrealizowanego. Jest to więc rodzaj
autorskiego i aktorskiego zarazem monodramu. Pogranicze krasomówstwa
i aktorstwa to także wyuczona dykcja, poprawna wymowa oraz - co dziś
podkreśla się coraz częściej -
poprawna postawa mówcy, czyli język ciała.
Od Kwintyliana1
począwszy publikuje się kolejne dzieła poświęcone kształceniu mówcy,
traktowane jako podręczniki dla kandydatów do zawodu krasomówcy.
Podręczniki są coraz obfitsze, coraz ich więcej, co oznacza, że
perfekcję w zawodzie oratora coraz trudniej osiągnąć. Czyż można się
dziwić, że pytam: dlaczego retoryka? Jej opanowanie wymaga tyle
trudu, nauki, przygotowania. O ileż łatwiej poświęcić się
natchnionej poezji lub tropieniu błędów językowych w tekstach
innych.
Znany powszechnie bunt romantyczny przeciwko pisaniu
tysiąca wierszy o sadzeniu grochu oznaczał beatyfikację (jeśli nie
kanonizację od razu) poety jako wieszcza. Za kanonizacją poszła
natychmiast pogarda dla rzemieślnika - zarówno poety, jak i oratora.
Poezja to przede wszystkim niewyuczalne natchnienie (jestże się
poetą?), a nie żmudnie opanowywana sztuka rymotwórcza (czy tylko się
bywa poetą?). O oratorstwie nawet nie warto wspominać, jako że jego
można się tylko nauczyć, a natchnienie, wena czy
wrodzone predyspozycje mogą co najwyżej taką naukę wspomagać i ją
ułatwiać.
Właśnie dlatego romantyczny model wieszcza każe
pogardzać retoryką jako sztuką rzemieślniczą. Nawiasem mówiąc - od
tego czasu zaprzestaje się nauczać retoryki, gardzi się - jak A.
Mickiewicz na przykład - kaligrafią i innymi umiejętnościami tego
typu. W Polsce ten paradygmat myślenia o retoryce trwa praktycznie
do dzisiaj, bo dopiero dzisiaj, a dokładniej - od kilku lat zaczyna
się ją przywracać do łask (za sprawą J. Ziomka,2
M. Korolki3 i J.
Lichańskiego,4
zresztą literaturoznawców). Szkolnego5 bądź akademickiego podręcznika
retoryki nadal jednak nie ma.
Rzemieślniczy charakter retoryki nie jest wszakże
najważniejszym powodem niechęci do niej. Mają do retoryki pretensje
zasadnicze filozofowie, zwłaszcza słynny Immanuel Kant. Dla filozofa
bowiem istnieje kanon wartości podstawowych. O jednej z takich
wartości już wspomniałam wyżej. Jest nią opis świata, czyli poznanie
prawdy o nim. Ściśle jest to powiązane z wartością drugą - właśnie
prawdą. Prawda ma jednak wymiar epistemologiczny, ma jednak i
etyczny - jako wartość moralna kierowana do użytkowników
języka. Mam na myśli nakaz "mów prawdę", formułowany i rozumiany w
trybie bardziej lub mniej rygorystycznym. Tymczasem nakaz ten może
być - przy zastosowaniu kanonów rzemiosła retorycznego - pomijany
lub obchodzony.
Bodaj najwyraźniej widać to w sądzie, czyli w jednym
z bardzo ważnych miejsc królowania retoryki. Oto przed Wysokim Sądem
przysięgę mówienia prawdy (całej prawdy i tylko prawdy) składa
świadek, ale już nie oskarżony. Ten drugi ma prawo mijać się z
prawdą (nie pamiętać, odwoływać uprzednio
złożone zeznania, wreszcie po prostu, ordynarnie kłamać). Przed
sądem tylko części uczestników zależy na ujawnieniu prawdy. Drugą
część moralnie się rozgrzesza z wykroczeń przeciwko niej.
Retoryka jako sztuka perswazji - choć to nie jedyne
jej oblicze - nastawiona jest na inny niż filozoficzny porządek
wartości. Najprościej można by rzec, że są to wartości pragmatyczne.
Wśród nich zaś na pierwszym bodaj miejscu znajduje się skuteczność
polegająca na uzyskaniu wartości, celu zamierzonego i
upragnionego. Celem takim jest na przykład
uniewinnienie przed sądem wymarzone nawet przez rzezimieszka.
Oczywiście, nietrudno w tym kontekście o nadużycia,
manipulacje i nielojalne chwyty, służące li tylko wspomnianej
skuteczności realizowanej nawet z pogwałceniem prawdy. Znowu wydaje
się, że retoryka bliska jest w tym względzie literaturze, dla której
ponad prawdę ważniejsze bywa zmyślenie (by przywołać te dwie
kategorie rozpowszechnione przez J.W. Goethego). Przywołuje się te
kategorie poetyckie przede wszystkim po to, aby szukać dla retoryki
sojuszników w obronie przed fundamentalnym zarzutem formułowanym
przez filozofów. Nie jest tak - jakby się mogło wydawać rygorystom
epistemologicznym i etycznym - że nie można zakwestionować prawdy
jako wartości najwyższej. Otóż
można i wielokrotnie się to czyni. Czynią to poeci, zwłaszcza
romantyczni, wcześniej wspomniani jako niechętni retoryce. Czyni tak
większość z nas na poziomie tzw. zdrowego rozsądku (myślenia
potocznego6), czyli bez świadomości zasad
retoryki. Oto jedna z zasad tzw. logiki konwersacyjnej P. H.
Grice'a,7
maksyma jakości, nakazuje mówienie tego, co uważamy za prawdziwe.
Oznacza to mówienie zgodne z naszymi przekonaniami, a niekoniecznie
zgodne z rzeczywistością. Prawda zaś w ujęciu klasycznym,
Arystotelesowym, to zgodność słów z rzeczywistością, a nie tylko z
moimi o tej rzeczywistości przekonaniami.
Nie zmienia to jednak diagnozy podstawowej: porządek
wartości ukryty za retoryką nie jest zgodny z moralnym rygoryzmem
etyki, w ramach której wartością absolutnie nadrzędną jest prawda. Z
tego powodu atakowana jest retoryka przez zwolenników pozytywnych
systemów filozoficznych, zwłaszcza oświeceniowych i
pozytywistycznych, których patronem i mistrzem jest wspomniany
I. Kant. Nieco paradoksalnie mniejsza jest niechęć do retoryki jako
sztuki perswazji ze strony teologów, zwłaszcza zajmujących się
teologią pastoralną. Nauka Kościoła ma być skutecznie propagowana w
przedsięwzięciach ewangelizacyjnych, misyjnych, w nawracaniu na prawdziwą wiarę itp.
Pojawiają się tu co prawda kategorie takie, jak prawda, prawdziwa
wiara ("Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli"), łatwo jednak
dostrzec, że nie chodzi tu o arystotelesowską prawdę
epistemologiczną.
Podobnie jest - jak
wspomniałam - ze sztukami pięknymi, zwłaszcza z literaturą, dla
której wartością naczelną jest piękno, a prawda tzw. (przez R.
Ingardena) quasi-sądów jest czymś bardzo podejrzanie relatywnym.
Retoryka perswazyjna co prawda na pierwszym miejscu stawia
skuteczność, nie stroni wszakże
również od piękna realizowanego w myśl zasady ornatus, zgodnie z
którą krasomówstwo nie może się do skuteczności ograniczać, lecz
pięknem ową skuteczność wspomagać. Nie zmienia to jednak faktu, że i
prawda, i piękno co najwyżej
wspomagają kategorie pragmatyczne: skuteczność, użyteczność,
zwycięstwo w sporze, nawrócenie niewiernych, przekonanie wątpiących.
Rygorystom moralnym i epistemologicznym, oświeceniowym i
pozytywistycznym zwolennikom wartości pozytywnych (podstawowych)
taki pragmatyczny punkt widzenia
oczywiście nie może się podobać i dlatego retoryka powinna być
zastąpiona krytycznym rozumem bezinteresownie poznającym
rzeczywistość i dającym bezwzględny prymat prawdzie.
Dodatkowym argumentem na rzecz krytyków retoryki
jest jej nieprecyzyjny zakres i brak
jasnej definicji samej dziedziny. Ten argument odnosi się przede
wszystkim do stanu dzisiejszego, kiedy to retoryka jest podejrzewana
o wszechobecność. Genetycznie było prościej i wyraziściej. Wchodziła
retoryka - obok gramatyki i
dialektyki - w skład trivium i była traktowana jako przedmiot
elementarnego nauczania. Jako ars bene dicendi odróżniała się od ars
recte dicendi, czyli od gramatyki. Podstawą tego odróżnienia jest
ograniczenie gramatyki do poziomu poprawności, po łacinie zwanej latinitas. Poprawność ta do
dzisiaj ma swoich zagorzałych zwolenników, zwłaszcza w Polsce, gdzie
kultura języka powiązana z gramatyką opisową stanowią narzędzie
kultywowania poprawności.8
Tymczasem w retoryce chodzi o coś
więcej: latinitas ma być tylko jednym z wymiarów charakteryzujących
wypowiedź językową (tekst, wystąpienie oratorskie). Problem tkwi w
tym, że owo "coś więcej" jest bardzo trudne do uchwycenia i
zdefiniowania. Dlatego retoryka jest podejrzana. Nie tylko lekceważy taką fundamentalną
kategorię, jak prawda, ale nie tępi z należytą gorliwością błędów
językowych i nie szanuje tak pieczołowicie ustalonych przez
językoznawców norm poprawnościowych. Zaprzęga do arsenału swoich
środków językowych nawet błędy gramatyczne lub semantyczne,
nazywając je anakolutami lub solecyzmami. Czyż trudno się dziwić, że
pytam: dlaczego retoryka? Na wskroś podejrzana jest ta dziedzina
refleksji nad stosowaniem języka.
W ujęciu Arystotelesa9 odróżniała się retoryka także
od poetyki jako sztuka tworzenia tekstu prozatorskiego, podczas gdy
poetyka była sztuką tworzenia mowy wiązanej. Ale od poetyki też nie
całkiem się odróżnia. Świadczyć o ścisłym związku może choćby fakt,
że dwie księgi Arystotelesowe
wydawane są z reguły razem, w jednym tomie. Są to właśnie Retoryka i
Poetyka. Ale to jeszcze nie najgorsze. Gorsze jest to, że miejsca
wspólne między obydwoma dyscyplinami są liczne i czasem trudne do
rozdzielenia. Weźmy choćby takie pojęcie, jak metafora (wraz z różnymi jej odmianami). Znajdziemy
ją wszak wśród figur retorycznych wspomagających oratora w fazie
elocutio. Może więc rodowód metafory jest raczej retoryczny niż
poetycki? Wskazywałby na to fakt, że retoryka w wymiarze edukacyjnym
była wcześniejsza (bo należała
do trivium) niż poezja (poetyka, która rozpoczynała się dopiero na
poziomie quadrivium. Z metafor najpierw czynili użytek krasomówcy,
potem dopiero poeci. Zresztą tę dziwaczną diagnozę powtarzają
dzisiaj kognitywiści, wskazując na zatrzęsienie metafor w naszym
życiu10
- bynajmniej niepoetyckich, czasem odpoetyzowanych, zszarzałych,
wytartych w użyciu codziennym. Więc pozornie łatwe postawienie
cezury między poetyką a retoryką wcale nie jest takie proste i
jednoznaczne. Czyż trudno się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka?
Z określeniem miejsca retoryki trudzą się liczni
pasjonaci tej dyscypliny. Nawet wspomniany Jerzy Ziomek, autor
Retoryki opisowej, nie potrafi przyjść w sukurs podejrzanej
retoryce. Powiada on:
Retoryka jest bowiem i sztuką pięknego wysławiania,
i teorią prozy, i teorią wymowy jako kunsztu oralnego, i sztuką
argumentacji, ale jest tym wszystkim poniekąd i w pewnej mierze
11.
Wreszcie wątpliwość wypowiadana pod adresem retoryki
z głęboką ironią: "To tylko taka retoryka". Odnosi się to
powiedzenie do wystąpień posądzanych o pustosłowie zabarwione
kwiecistością. Bodaj najczęściej taka pogardliwa uwaga bywa
formułowana w odniesieniu do wystąpień politycznych
posądzanych o puste deklaracje i obietnice
przedwyborcze, których nie zamierza się spełnić. Pogarda taka jest
zabarwiona poniekąd lękiem, aby nie dać się zwieść słowu pięknemu,
poprawnemu, a dzięki temu skutecznemu.
Jest w retoryce pokusa dyskredytacji języka jako
narzędzia: komunikacji, perswazji, manipulacji. Oto na przykład
Artur Schopenhauer12
podaje jeden z chwytów nielojalnych używanych w celu zakończenia
sporu bez zwycięstwa którejkolwiek ze spierających się stron. Nie
można prowadzić - powiada taki uczestnik zdarzenia - sporu w języku
pełnym nieusuwalnych pułapek, takich jak np. wieloznaczność słów i
terminów. Jak można uprawiać humanistykę, skoro w literaturze da się
znaleźć setki definicji takiego podstawowego terminu, jak
kultura.
Przecież taka wieloznaczność z góry skazuje na niepowodzenie
jakiekolwiek dysputy humanistów. A przecież obok czyha na nas wiele
innych wieloznaczności, paradoksów, paralogizmów itd. Nie mając
jednak do dyspozycji żadnego lepszego języka, nie możemy mieć
nadziei na sukcesy w dysputach. Pozostaje wtedy jedynie znana
maksyma: "Przeto kończ Waść, wstydu oszczędź".
Podobna jest kompromitacja języka poprawnego,
sprawnego i pięknego zarazem. Ważkie rzeczy, które ktoś ma do
powiedzenia mogą być powiedziane w sposób prosty, bez owijania w
jakąś wyszukaną retorykę, kunsztowne okresy retoryczne, niepospolite
metafory. Nie do nas, prostych ludzi, skierowane są te słowa, które
raczej mamią kunsztem niż przekonują konkretem. To tylko taka
retoryka, a my czekamy na słowo skierowane do prostego człowieka.
Jeśli retoryka jest ars bene dicendi, to służy ona raczej
zamazywaniu sensów niż ich precyzowaniu. Tym razem nie chodzi o
dyskredytację języka jako narzędzia, lecz raczej o sposób czynienia
z języka użytku przez tych, którzy opanowali arkana retoryki.
Czyż więc można się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka? Jeśli ma
ona służyć raczej podstępowi niż mówieniu wprost, wykładaniu bez
zawiłości głoszonych poglądów, wyznawanych prawd i wartości.
Na zakończenie przedstawiam refleksję wynikającą ze
zdziwienia. Przedstawiłam refleksję nad retoryką jako sztuką trudną,
wymagającą żmudnego kształcenia się, o niewyraźnym obszarze
zainteresowań. Wszystko to wskazuje na jej podejrzaną konduitę. Skąd
więc tak gwałtowny renesans retoryki w dzisiejszym świecie? Skąd urok retoryki
dostrzegany jednocześnie i solidarnie przez propagandzistów,
prawników, kaznodziejów, teoretyków literatury, językoznawców,
dziennikarzy i publicystów? Sama podejrzana konduita jest oczywiście
pewnym wytłumaczeniem, jako że
wszelkie podejrzane wartości budzą zainteresowanie. Ale trudno uznać
to za czynnik jedyny i wyłączny. Otóż wydaje się, że za renesans
retoryki odpowiedzialna jest cywilizacja komunikacyjna. Można
pomstować na globalizację w tym (i nie tylko w tym) zakresie, ale cywilizacja wytworzona przez
animal symbolicum nastawiona jest dzisiaj bardziej na wymianę
komunikatów niż na samo ich produkowanie. A wymiana musi być
dokonywana w zgodzie z pewnymi zasadami. I tu znajduje dla siebie
miejsce retoryka jako sztuka
komunikowania się. Komunikowanie się obejmuje różne techniki i różne
wymiary. Wśród nich także wymiary niecne (manipulację, nowomowę).
Retoryka służy ich skutecznej realizacji, ale także - co dużo
ważniejsze i uczciwsze - pozwala ich uniknąć, nie dać się
złapać w pułapkę. W globalnej wiosce takich pułapek jest z
oczywistych względów więcej niż w wioskach lokalnych.
Globalizacja retoryczna ma także inny aspekt. Wracam
jeszcze na chwilę do kłopotów z tożsamością, czyli z określeniem
pola retoryki. Otóż swoisty urok tej sztuki zasadza się także na
tym, że ma ona globalne, niemal imperialne zapędy, odnosić się może
potencjalnie do niemal każdego rodzaju tekstu czy - jak się to
dzisiaj raczej mówi - dyskursu. Stąd zainteresowanie retoryką nie
tylko wśród
literaturoznawców, ale także np. muzykologów. Jeśli humanistykę
rozumieć "z francuska", jako lettres lub pismo J.
Derridy13, to pozwala to skonstatować, iż humanistyka zajmuje się
produkowaniem tekstów, a retoryka zajmuje się techniką ich tworzenia
i - obok hermeneutyki - rozumieniem, interpretowaniem.
To ostatni powód do podejrzliwego traktowania
retoryki - jako uniwersalnego narzędzia komunikacyjnego przydatnego
każdemu, kto chciałby świadomie, racjonalnie, a przy tym ostrożnie
uczestniczyć w komunikacji interpersonalnej i interkulturowej w
epoce kultury uniwersalnej.14 Więc znowu pytam: dlaczego
retoryka? I pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, bo nie widzę
niczego, co by retorykę mogło zastąpić.
Polonistyka 6, 2001
Halina Zgółkowa
- Kwintylian, Kształcenie mówcy, tłum. M. Brożek, Wrocław 1951.
- J. Ziomek, Retoryka opisowa, Wrocław - Warszawa - Kraków 1990.
- M. Korolko, Sztuka retoryk,. Przewodnik encyklopedyczny.
Warszawa 1998 oraz Retoryka i erystyka dla prawników. Warszawa
2001.
- J. Lichański, Co to jest retoryka?, Kraków 1996.
- Na temat retoryki w szkole zob. H. Zgółkowa, Retoryka w
zreformowanej szkole. Diagnozy i perspektywy, w: Retoryka dziś -
teoria i praktyka (w druku).
- T. Hołówka, Myślenie potoczne, Warszawa 1986.
- H.P.Grice, Logika a
konwersacja, w: Język w świetle nauki, pod red. B. Stanosz,
Warszawa 1980, s. 91 - 114.
- Szerzej na temat postulowanych modyfikacji kształcenia w
zakresie poprawności językowej zob. H. Zgółkowa, Kultura języka w
programie studiów polonistycznych w: Kultura języka dziś, pod
red.W. Pisarka i H. Zgółkowej, Poznań 1995, s. 175 - 173.
- Arystoteles, Retoryka. Poetyka, tłum. H. Podbielski, Warszawa
1988.
9 Zob. G. Lakoff, M. Johnson, Metafory w naszym życiu,
Warszawa 1988.
- Tamże.
- J. Ziomek, op cit., s. 15.
- A. Schopenhauer, Sztuka prowadzenia sporów, czyli dialektyka
erystyczna, Warszawa 1996.
- J. Derrida, Pismo filozofii, Kraków 1993.
- Taki cel przyświeca autorom podręcznika do zreformowanego
liceum, zob. H.T. Zgółkowie, Mówię, więc jestem, Kraków 2001.
|