Dlaczego retoryka?

Tytułowe pytanie traktuję jako swoistą prowokację intelektualną. Należy ono bowiem do gatunku kwestii tylko pozornie wymagających uzasadnienia, a w istocie uzasadnionych aż nazbyt dobrze. Z drugiej strony - pytania o potrzebę np. pedagogiki albo glottodydaktyki znamionują postawę tych, którzy, sami nie do końca przekonani, usiłują przekonać innych np. o tym, że pedagogika spełnia rygory naukowości, a glottodydaktyka jest czymś innym niż lingwistyka. I jeszcze jeden wymiar prowokacji. Tym razem mam na myśli tych czytelników, których powinnam raczej przekonywać, nie ujawniając jakichkolwiek wątpliwości - choćby wyrażonych w pytaniu postawionym w tytule. Postanowiłam jednak mówić o zarzutach i wątpliwości wobec retoryki zgłaszanych z różnych stron i nie odpierać ich.

A zatem zarzut pierwszy. Retoryka jest sztuką. Jest to translatorski odpowiednik łacińskiego ars lub greckiego techne. W programach uniwersyteckich i akademickich zwykło się natomiast umieszczać dyscypliny naukowe zgodne co do zasad ich uprawiania z pozytywistycznym modelem nauki opracowanym w XIX wieku i obowiązującym jeszcze do niedawna, tzn. do wybuchu postmodernizmu i dekonstrukcjonizmu. Te dwa nurty intelektualne zachwiały co prawda modelem pozytywistycznym, a dla retoryki stanowią one nową perspektywę, do czego jeszcze powrócę w dalszych partiach tego tekstu.

Retoryka jako sztuka (a nie nauka) nie ma jednego z podstawowych walorów wymaganych od klasycznych (pozytywistycznych) dyscyplin naukowych, nie dostarcza bowiem żadnych wartości poznawczych, nie opisuje świata, nie wyjaśnia mechanizmów jego funkcjonowania i jego dynamiki. Nie jest także sztuką w sensie dostarczania, produkowania wartości artystycznych, jak czynią to tzw. sztuki piękne. W retoryce szanuje się wartości estetyczne i artystyczne (zgodnie z zasadą delectare), nie są to jednak wartości pierwszorzędne ani w samej retoryce wytwarzane. Jako sztuka jest retoryka - zgodnie z grecką etymologią przywołaną wyżej - technologią, która przystoi temu, kto godzi się na rolę homo faber i nie aspiruje do roli homo artifex. Może więc stosownie byłoby użyć całkowicie rodzimego etymologicznie rzemiosła i tak tłumaczyć ars lub techne.

Przyziemność retorycznego rzemiosła można odnieść do podobnego sposobu rozumienia także tego, co w różnych tytułach rozpraw i traktatów nazywane było "sztuką rymotwórczą". Ten ostatni termin upodobali sobie zwłaszcza zwolennicy klasycyzmu, neoklasycyzmu, pseudoklasycyzmu i oświeceniowej oraz pozytywistycznej praktyczności. W tych kontekstach estetycznych sztuka rymotwórcza była - podobnie jak retoryka - wyuczalna. Poeta nie brzmiał dostojnie, patetycznie i ezoterycznie. Był zawodem, jak inne. Jeszcze Stefan Żeromski, balansujący między pozytywizmem a neoromantyzmem, zakładał Związek  Z a w o d o w y  Literatów Polskich. Nie założono niestety nigdy Związku Zawodowego Krasomówców i Oratorów.

Jest retoryka co prawda wyuczalna, ale wymaga żmudnej i niewdzięcznej pracy. Świadczy o tym przykład - może prawdziwy, a może ku nauce zmyślony - jednego z największych znanych oratorów, Demostenesa, o którym powiadają, że kamykami kaleczył sobie jamę ustną, aby ukształtować właściwą, gładką pronuncjację. A przecież zanim się dojdzie do pronuncjacji, trzeba przejść przez poprzedzające ją stadia przygotowawcze. Trzeba więc wynaleźć odpowiedni temat wystąpienia oratorskiego, opierając się na inwencji lub inwencję wspomagając pismami filozoficznymi, moralnymi, żywotami świętych, kazusami sądowymi, precedensowymi wyrokami itp., itd. Więc żmudna lektura i przygotowanie meritum.

A potem trzeba uporządkować materiał merytoryczny wedle zasad kompozycji wystąpienia oratorskiego, czyli w odpowiednich miejscach umieścić opowieść narracyjną, zbudować następstwo argumentów i polemiki z argumentami innych, umiejętnie powiązać wstęp z zakończeniem. Dopiero teraz da się tak obmyślaną i przygotowaną całość ubrać w słowa na poziomie elocutio. Ubrać w słowa to znaczy dobrać figury retoryczne spośród wielu ich typów, które wypada znać. Znowu więc żmudna nauka dużych partii podręczników wymowy retorycznej. Ubrać w słowa to także kunsztownie skonstruować i pozamykać okresy retoryczne. A to też wymaga nauki tego, co dziś nazywa się składniową i semantyczną spójnością tekstu.

Zanim wystąpienie oratorskie zostanie wypowiedziane, trzeba jeszcze opanować je pamięciowo tak, aby bez "protezy" (w postaci np. tekstu napisanego) zostało wygłoszone (a może wyrecytowane). Od retora wymaga się więc wyćwiczonej pamięci, niczym od aktora teatralnego. Wystąpienie krasomówcze to rodzaj monologu przez siebie samego napisanego i zrealizowanego. Jest to więc rodzaj autorskiego i aktorskiego zarazem monodramu. Pogranicze krasomówstwa i aktorstwa to także wyuczona dykcja, poprawna wymowa oraz - co dziś podkreśla się coraz częściej - poprawna postawa mówcy, czyli język ciała.

Od Kwintyliana1 począwszy publikuje się kolejne dzieła poświęcone kształceniu mówcy, traktowane jako podręczniki dla kandydatów do zawodu krasomówcy. Podręczniki są coraz obfitsze, coraz ich więcej, co oznacza, że perfekcję w zawodzie oratora coraz trudniej osiągnąć. Czyż można się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka? Jej opanowanie wymaga tyle trudu, nauki, przygotowania. O ileż łatwiej poświęcić się natchnionej poezji lub tropieniu błędów językowych w tekstach innych.

Znany powszechnie bunt romantyczny przeciwko pisaniu tysiąca wierszy o sadzeniu grochu oznaczał beatyfikację (jeśli nie kanonizację od razu) poety jako wieszcza. Za kanonizacją poszła natychmiast pogarda dla rzemieślnika - zarówno poety, jak i oratora. Poezja to przede wszystkim niewyuczalne natchnienie (jestże się poetą?), a nie żmudnie opanowywana sztuka rymotwórcza (czy tylko się bywa poetą?). O oratorstwie nawet nie warto wspominać, jako że jego można się tylko nauczyć, a natchnienie, wena czy wrodzone predyspozycje mogą co najwyżej taką naukę wspomagać i ją ułatwiać.

Właśnie dlatego romantyczny model wieszcza każe pogardzać retoryką jako sztuką rzemieślniczą. Nawiasem mówiąc - od tego czasu zaprzestaje się nauczać retoryki, gardzi się - jak A. Mickiewicz na przykład - kaligrafią i innymi umiejętnościami tego typu. W Polsce ten paradygmat myślenia o retoryce trwa praktycznie do dzisiaj, bo dopiero dzisiaj, a dokładniej - od kilku lat zaczyna się ją przywracać do łask (za sprawą J. Ziomka,2 M. Korolki3 i J. Lichańskiego,4 zresztą literaturoznawców). Szkolnego5 bądź akademickiego podręcznika retoryki nadal jednak nie ma.

Rzemieślniczy charakter retoryki nie jest wszakże najważniejszym powodem niechęci do niej. Mają do retoryki pretensje zasadnicze filozofowie, zwłaszcza słynny Immanuel Kant. Dla filozofa bowiem istnieje kanon wartości podstawowych. O jednej z takich wartości już wspomniałam wyżej. Jest nią opis świata, czyli poznanie prawdy o nim. Ściśle jest to powiązane z wartością drugą - właśnie prawdą. Prawda ma jednak wymiar epistemologiczny, ma jednak i etyczny - jako wartość moralna kierowana do użytkowników języka. Mam na myśli nakaz "mów prawdę", formułowany i rozumiany w trybie bardziej lub mniej rygorystycznym. Tymczasem nakaz ten może być - przy zastosowaniu kanonów rzemiosła retorycznego - pomijany lub obchodzony.

Bodaj najwyraźniej widać to w sądzie, czyli w jednym z bardzo ważnych miejsc królowania retoryki. Oto przed Wysokim Sądem przysięgę mówienia prawdy (całej prawdy i tylko prawdy) składa świadek, ale już nie oskarżony. Ten drugi ma prawo mijać się z prawdą (nie pamiętać, odwoływać uprzednio złożone zeznania, wreszcie po prostu, ordynarnie kłamać). Przed sądem tylko części uczestników zależy na ujawnieniu prawdy. Drugą część moralnie się rozgrzesza z wykroczeń przeciwko niej.

Retoryka jako sztuka perswazji - choć to nie jedyne jej oblicze - nastawiona jest na inny niż filozoficzny porządek wartości. Najprościej można by rzec, że są to wartości pragmatyczne. Wśród nich zaś na pierwszym bodaj miejscu znajduje się skuteczność polegająca na uzyskaniu wartości, celu zamierzonego i upragnionego. Celem takim jest na przykład uniewinnienie przed sądem wymarzone nawet przez rzezimieszka.

Oczywiście, nietrudno w tym kontekście o nadużycia, manipulacje i nielojalne chwyty, służące li tylko wspomnianej skuteczności realizowanej nawet z pogwałceniem prawdy. Znowu wydaje się, że retoryka bliska jest w tym względzie literaturze, dla której ponad prawdę ważniejsze bywa zmyślenie (by przywołać te dwie kategorie rozpowszechnione przez J.W. Goethego). Przywołuje się te kategorie poetyckie przede wszystkim po to, aby szukać dla retoryki sojuszników w obronie przed fundamentalnym zarzutem formułowanym przez filozofów. Nie jest tak - jakby się mogło wydawać rygorystom epistemologicznym i etycznym - że nie można zakwestionować prawdy jako wartości najwyższej. Otóż można i wielokrotnie się to czyni. Czynią to poeci, zwłaszcza romantyczni, wcześniej wspomniani jako niechętni retoryce. Czyni tak większość z nas na poziomie tzw. zdrowego rozsądku (myślenia potocznego6), czyli bez świadomości zasad retoryki. Oto jedna z zasad tzw. logiki konwersacyjnej P. H. Grice'a,7 maksyma jakości, nakazuje mówienie tego, co uważamy za prawdziwe. Oznacza to mówienie zgodne z naszymi przekonaniami, a niekoniecznie zgodne z rzeczywistością. Prawda zaś w ujęciu klasycznym, Arystotelesowym, to zgodność słów z rzeczywistością, a nie tylko z moimi o tej rzeczywistości przekonaniami.

Nie zmienia to jednak diagnozy podstawowej: porządek wartości ukryty za retoryką nie jest zgodny z moralnym rygoryzmem etyki, w ramach której wartością absolutnie nadrzędną jest prawda. Z tego powodu atakowana jest retoryka przez zwolenników pozytywnych systemów filozoficznych, zwłaszcza oświeceniowych i pozytywistycznych, których patronem i mistrzem jest wspomniany I. Kant. Nieco paradoksalnie mniejsza jest niechęć do retoryki jako sztuki perswazji ze strony teologów, zwłaszcza zajmujących się teologią pastoralną. Nauka Kościoła ma być skutecznie propagowana w przedsięwzięciach ewangelizacyjnych, misyjnych, w nawracaniu na prawdziwą wiarę itp. Pojawiają się tu co prawda kategorie takie, jak prawda, prawdziwa wiara ("Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli"), łatwo jednak dostrzec, że nie chodzi tu o arystotelesowską prawdę epistemologiczną.

Podobnie jest - jak wspomniałam - ze sztukami pięknymi, zwłaszcza z literaturą, dla której wartością naczelną jest piękno, a prawda tzw. (przez R. Ingardena) quasi-sądów jest czymś bardzo podejrzanie relatywnym. Retoryka perswazyjna co prawda na pierwszym miejscu stawia skuteczność, nie stroni wszakże również od piękna realizowanego w myśl zasady ornatus, zgodnie z którą krasomówstwo nie może się do skuteczności ograniczać, lecz pięknem ową skuteczność wspomagać. Nie zmienia to jednak faktu, że i prawda, i piękno co najwyżej wspomagają kategorie pragmatyczne: skuteczność, użyteczność, zwycięstwo w sporze, nawrócenie niewiernych, przekonanie wątpiących. Rygorystom moralnym i epistemologicznym, oświeceniowym i pozytywistycznym zwolennikom wartości pozytywnych (podstawowych) taki pragmatyczny punkt widzenia oczywiście nie może się podobać i dlatego retoryka powinna być zastąpiona krytycznym rozumem bezinteresownie poznającym rzeczywistość i dającym bezwzględny prymat prawdzie.

Dodatkowym argumentem na rzecz krytyków retoryki jest jej nieprecyzyjny zakres i brak jasnej definicji samej dziedziny. Ten argument odnosi się przede wszystkim do stanu dzisiejszego, kiedy to retoryka jest podejrzewana o wszechobecność. Genetycznie było prościej i wyraziściej. Wchodziła retoryka - obok gramatyki i dialektyki - w skład trivium i była traktowana jako przedmiot elementarnego nauczania. Jako ars bene dicendi odróżniała się od ars recte dicendi, czyli od gramatyki. Podstawą tego odróżnienia jest ograniczenie gramatyki do poziomu poprawności, po łacinie zwanej latinitas. Poprawność ta do dzisiaj ma swoich zagorzałych zwolenników, zwłaszcza w Polsce, gdzie kultura języka powiązana z gramatyką opisową stanowią narzędzie kultywowania poprawności.8 Tymczasem w retoryce chodzi o coś więcej: latinitas ma być tylko jednym z wymiarów charakteryzujących wypowiedź językową (tekst, wystąpienie oratorskie). Problem tkwi w tym, że owo "coś więcej" jest bardzo trudne do uchwycenia i zdefiniowania. Dlatego retoryka jest podejrzana. Nie tylko lekceważy taką fundamentalną kategorię, jak prawda, ale nie tępi z należytą gorliwością błędów językowych i nie szanuje tak pieczołowicie ustalonych przez językoznawców norm poprawnościowych. Zaprzęga do arsenału swoich środków językowych nawet błędy gramatyczne lub semantyczne, nazywając je anakolutami lub solecyzmami. Czyż trudno się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka? Na wskroś podejrzana jest ta dziedzina refleksji nad stosowaniem języka.

W ujęciu Arystotelesa9 odróżniała się retoryka także od poetyki jako sztuka tworzenia tekstu prozatorskiego, podczas gdy poetyka była sztuką tworzenia mowy wiązanej. Ale od poetyki też nie całkiem się odróżnia. Świadczyć o ścisłym związku może choćby fakt, że dwie księgi Arystotelesowe wydawane są z reguły razem, w jednym tomie. Są to właśnie Retoryka i Poetyka. Ale to jeszcze nie najgorsze. Gorsze jest to, że miejsca wspólne między obydwoma dyscyplinami są liczne i czasem trudne do rozdzielenia. Weźmy choćby takie pojęcie, jak metafora (wraz z różnymi jej odmianami). Znajdziemy ją wszak wśród figur retorycznych wspomagających oratora w fazie elocutio. Może więc rodowód metafory jest raczej retoryczny niż poetycki? Wskazywałby na to fakt, że retoryka w wymiarze edukacyjnym była wcześniejsza (bo należała do trivium) niż poezja (poetyka, która rozpoczynała się dopiero na poziomie quadrivium. Z metafor najpierw czynili użytek krasomówcy, potem dopiero poeci. Zresztą tę dziwaczną diagnozę powtarzają dzisiaj kognitywiści, wskazując na zatrzęsienie metafor w naszym życiu10 - bynajmniej niepoetyckich, czasem odpoetyzowanych, zszarzałych, wytartych w użyciu codziennym. Więc pozornie łatwe postawienie cezury między poetyką a retoryką wcale nie jest takie proste i jednoznaczne. Czyż trudno się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka?

Z określeniem miejsca retoryki trudzą się liczni pasjonaci tej dyscypliny. Nawet wspomniany Jerzy Ziomek, autor Retoryki opisowej, nie potrafi przyjść w sukurs podejrzanej retoryce. Powiada on:

Retoryka jest bowiem i sztuką pięknego wysławiania, i teorią prozy, i teorią wymowy jako kunsztu oralnego, i sztuką argumentacji, ale jest tym wszystkim poniekąd i w pewnej mierze 11.

Wreszcie wątpliwość wypowiadana pod adresem retoryki z głęboką ironią: "To tylko taka retoryka". Odnosi się to powiedzenie do wystąpień posądzanych o pustosłowie zabarwione kwiecistością. Bodaj najczęściej taka pogardliwa uwaga bywa formułowana w odniesieniu do wystąpień politycznych posądzanych o puste deklaracje i obietnice przedwyborcze, których nie zamierza się spełnić. Pogarda taka jest zabarwiona poniekąd lękiem, aby nie dać się zwieść słowu pięknemu, poprawnemu, a dzięki temu skutecznemu.

Jest w retoryce pokusa dyskredytacji języka jako narzędzia: komunikacji, perswazji, manipulacji. Oto na przykład Artur Schopenhauer12 podaje jeden z chwytów nielojalnych używanych w celu zakończenia sporu bez zwycięstwa którejkolwiek ze spierających się stron. Nie można prowadzić - powiada taki uczestnik zdarzenia - sporu w języku pełnym nieusuwalnych pułapek, takich jak np. wieloznaczność słów i terminów. Jak można uprawiać humanistykę, skoro w literaturze da się znaleźć setki definicji takiego podstawowego terminu, jak kultura. Przecież taka wieloznaczność z góry skazuje na niepowodzenie jakiekolwiek dysputy humanistów. A przecież obok czyha na nas wiele innych wieloznaczności, paradoksów, paralogizmów itd. Nie mając jednak do dyspozycji żadnego lepszego języka, nie możemy mieć nadziei na sukcesy w dysputach. Pozostaje wtedy jedynie znana maksyma: "Przeto kończ Waść, wstydu oszczędź".

Podobna jest kompromitacja języka poprawnego, sprawnego i pięknego zarazem. Ważkie rzeczy, które ktoś ma do powiedzenia mogą być powiedziane w sposób prosty, bez owijania w jakąś wyszukaną retorykę, kunsztowne okresy retoryczne, niepospolite metafory. Nie do nas, prostych ludzi, skierowane są te słowa, które raczej mamią kunsztem niż przekonują konkretem. To tylko taka retoryka, a my czekamy na słowo skierowane do prostego człowieka. Jeśli retoryka jest ars bene dicendi, to służy ona raczej zamazywaniu sensów niż ich precyzowaniu. Tym razem nie chodzi o dyskredytację języka jako narzędzia, lecz raczej o sposób czynienia z języka użytku przez tych, którzy opanowali arkana retoryki. Czyż więc można się dziwić, że pytam: dlaczego retoryka? Jeśli ma ona służyć raczej podstępowi niż mówieniu wprost, wykładaniu bez zawiłości głoszonych poglądów, wyznawanych prawd i wartości.

Na zakończenie przedstawiam refleksję wynikającą ze zdziwienia. Przedstawiłam refleksję nad retoryką jako sztuką trudną, wymagającą żmudnego kształcenia się, o niewyraźnym obszarze zainteresowań. Wszystko to wskazuje na jej podejrzaną konduitę. Skąd więc tak gwałtowny renesans retoryki w dzisiejszym świecie? Skąd urok retoryki dostrzegany jednocześnie i solidarnie przez propagandzistów, prawników, kaznodziejów, teoretyków literatury, językoznawców, dziennikarzy i publicystów? Sama podejrzana konduita jest oczywiście pewnym wytłumaczeniem, jako że wszelkie podejrzane wartości budzą zainteresowanie. Ale trudno uznać to za czynnik jedyny i wyłączny. Otóż wydaje się, że za renesans retoryki odpowiedzialna jest cywilizacja komunikacyjna. Można pomstować na globalizację w tym (i nie tylko w tym) zakresie, ale cywilizacja wytworzona przez animal symbolicum nastawiona jest dzisiaj bardziej na wymianę komunikatów niż na samo ich produkowanie. A wymiana musi być dokonywana w zgodzie z pewnymi zasadami. I tu znajduje dla siebie miejsce retoryka jako sztuka komunikowania się. Komunikowanie się obejmuje różne techniki i różne wymiary. Wśród nich także wymiary niecne (manipulację, nowomowę). Retoryka służy ich skutecznej realizacji, ale także - co dużo ważniejsze i uczciwsze - pozwala ich uniknąć, nie dać się złapać w pułapkę. W globalnej wiosce takich pułapek jest z oczywistych względów więcej niż w wioskach lokalnych.

Globalizacja retoryczna ma także inny aspekt. Wracam jeszcze na chwilę do kłopotów z tożsamością, czyli z określeniem pola retoryki. Otóż swoisty urok tej sztuki zasadza się także na tym, że ma ona globalne, niemal imperialne zapędy, odnosić się może potencjalnie do niemal każdego rodzaju tekstu czy - jak się to dzisiaj raczej mówi - dyskursu. Stąd zainteresowanie retoryką nie tylko wśród literaturoznawców, ale także np. muzykologów. Jeśli humanistykę rozumieć "z francuska", jako lettres lub pismo J. Derridy13, to pozwala to skonstatować, iż humanistyka zajmuje się produkowaniem tekstów, a retoryka zajmuje się techniką ich tworzenia i - obok hermeneutyki - rozumieniem, interpretowaniem.

To ostatni powód do podejrzliwego traktowania retoryki - jako uniwersalnego narzędzia komunikacyjnego przydatnego każdemu, kto chciałby świadomie, racjonalnie, a przy tym ostrożnie uczestniczyć w komunikacji interpersonalnej i interkulturowej w epoce kultury uniwersalnej.14 Więc znowu pytam: dlaczego retoryka? I pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, bo nie widzę niczego, co by retorykę mogło zastąpić.


Polonistyka 6, 2001

Halina Zgółkowa

 


  1. Kwintylian, Kształcenie mówcy, tłum. M. Brożek, Wrocław 1951.
  2. J. Ziomek, Retoryka opisowa, Wrocław - Warszawa - Kraków 1990.
  3. M. Korolko, Sztuka retoryk,. Przewodnik encyklopedyczny. Warszawa 1998 oraz Retoryka i erystyka dla prawników. Warszawa 2001.
  4. J. Lichański, Co to jest retoryka?, Kraków 1996.
  5. Na temat retoryki w szkole zob. H. Zgółkowa, Retoryka w zreformowanej szkole. Diagnozy i perspektywy, w: Retoryka dziś - teoria i praktyka (w druku).
  6. T. Hołówka, Myślenie potoczne, Warszawa 1986.
  7. H.P.Grice, Logika a konwersacja, w: Język w świetle nauki, pod red. B. Stanosz, Warszawa 1980, s. 91 - 114.
  8. Szerzej na temat postulowanych modyfikacji kształcenia w zakresie poprawności językowej zob. H. Zgółkowa, Kultura języka w programie studiów polonistycznych w: Kultura języka dziś, pod red.W. Pisarka i H. Zgółkowej, Poznań 1995, s. 175 - 173.
  9. Arystoteles, Retoryka. Poetyka, tłum. H. Podbielski, Warszawa 1988.
    9 Zob. G. Lakoff, M. Johnson, Metafory w naszym życiu, Warszawa 1988.
  10. Tamże.
  11. J. Ziomek, op cit., s. 15.
  12. A. Schopenhauer, Sztuka prowadzenia sporów, czyli dialektyka erystyczna, Warszawa 1996.
  13. J. Derrida, Pismo filozofii, Kraków 1993.
  14. Taki cel przyświeca autorom podręcznika do zreformowanego liceum, zob. H.T. Zgółkowie, Mówię, więc jestem, Kraków 2001.