JAK W DOMU...

Zamiast motta:
"Zdrowo nas zbulwersowali koszalinianie. Galik, Hetnarowicz, Karnicki, Żelazny, Franczak to w sumie potęga. Ogłaszam Koszalin stolicą amatorskiego teatru jednego aktora w Polsce w 1973 roku" - Tadeusz Burzyński w "Scenie" 1/1974.

W tym zaś numerze przyjdzie na początek napisać tak:
Do III Wojewódzkiego Przeglądu Amatorskich Teatrów Jednego Aktora . który odbył się w czerwcu, zgłosiło akces ośmiu wykonawców. W konkursie, nagradzanym także rekomendacją do Zgorzelca, wystąpiło ... troje. Gościnnie - czwarty. Oceniało ich pięcioosobowe jury , każdemu przyznając jednakową nagrodę pieniężną, czyniąc nadzieje na udział całej trójki w przeglądzie ogólnopolskim. Gdyby okazało się to niemożliwe, niech tam jedzie Władysław Pitak ze swoim i Broszkiewiczowym "Tańcem kogutów".

Aktorzy i jurorzy stanowili też większość publiczności, która w niedzielne, czerwcowe południe, zadawalała się wróblem w garści, skoro zabrakło kanarka. Tak czy owak potwierdziło się płytkie, banalne i wręcz złośliwe spostrzeżenie, że na każdym spektaklu teatru jednego aktora publiczność będzie w większości.
(...)
Przegląd, o którym mowa, otworzył słupszczanin - Stanisław Ćwik. Jedyny przedstawiciel środowiska, które wydało Karnickiego i Hetnarowicza. Ćwik, który w konkursach recytatorskich zdobył wszelkie możliwe do zdobycia nagrody, przedstawił monodram "Posłuchajcie ludkowie" według Balzaka w oprawie Kozieła, laureata nagrody literackiej za wspomnienia wędrownego kramarza. Uznanie za pomysł: przecież, oprócz świszczących ptaszków, na odpuście można sprzedawać moralitety. Wykonanie wywołało jednak pewne zastrzeżenia. Ćwik trochę pogubił się w tekście, nastrój jego spektaklu falował w sposób nie zawsze dający się usprawiedliwić. (...)

(...) Jadwiga Galik. Przywiozła do Słupska "Miłość i śmierć" Anny Kamieńskiej, poemat tak kobiecy, że zastanawiała wręcz reżyseria Jerzego żelaznego. Ale ta spółka ma na swoim koncie dwie drugie i jedną pierwszą nagrodę w krajowej rywalizacji, więc pytanie znowu nie na miejscu. Galikową nagrodzono "za dojrzałość artystyczną" , co jest niewątpliwe, zważywszy na pięcioletnią tradycje, ale co równocześnie można traktować jak łagodne ostrzeżenie przed niezauważalnie dla wykonawczyni nadciągającą rutyną. (...)

No i ten trzeci - Władysław Pitak. Ulegając jędrności tekstu Stanisława Broszkiewicza, kolorytowi szkockich zupaków dał w "Tańcu kogutów" próbkę odwagi, manifestującej się zaludnianiem sceny statystami wybranymi spośród publiczności. Ale nie tylko, dał również próbkę budzących nadzieję zdolności interpretacyjnych. Chociaż i tu nie brakło pustych miejsc, niekonsekwencji w sklejaniu anegdot, to sposób potraktowania tworzywa, kultura wykonania, każą przypuszczać, że aktor czujny jest na "łatwiznę", przerysowanie grożące moralnym kacem. Pitak ma, być może (w tym zestawie), najwięcej szans, aby przyciągnąć i zyskać publiczność, mniej skłonną do poszukiwania "głębi" tam, gdzie w istocie jej nie ma. Zarzut - może raczej uwaga, póki co, na marginesie przyszłych dokonań rezolutnego, lubiącego pożartować aktora.

Był wreszcie na przeglądzie, tyle, że poza konkursem, drugi słupszczanin - Ryszard Hetnarowicz. Poza konkursem, bo mógł jedynie wznowić "Na film ten ocalały dwa miliony widzów" Bogdana Chorążuka, o której to realizacji zainteresowani wiedza tyle, że nie trzeba niczego przypominać (...) Spektakl Hetnarowicza zdawał się zacierać wrażenie zawodu, niedosytu przeglądu, wywołane głównie absencją wielu wcześniej zgłoszonych uczestników, którym różne przypadki losowe pokrzyżowały niedzielne plany. Zarazem przedstawienie to utwierdziło nas w przekonaniu, że wybierając sobie na wykonawcę, twórcę teatru jednego aktora, bardziej niż w innym przypadku, wybiera się publiczność. Taką właśnie - domową, koleżeńską, przed którą co prawda nie ujdzie żaden fałsz, ale która równocześnie potrafi zrozumieć i odwdzięczyć się gospodarzowi serwującemu z najlepszą intencją to, czym jest chata bogata.

Jestem więc za przeglądem teatru tej formy - przeciw konkursowi. Przeciw konstruowaniu niezrozumiałej hierarchii wartości pojedynczych ludzi, których egzemplarze są ponoć w świecie niepowtarzalne. Teatr Jednego Aktora, tym bardziej amatorski, jako najzupełniej oryginalny może, moim zdaniem, nie przejmować się magią liczb realizacji i widowni, byle jego "potęga" brała się z człowieka wiernego przede wszystkim sobie.

Zbigniew Michta, Jak w domu, w: SCENA - wrzesień 1975 (fragmenty)